Dzień Trzeci, data gwiezdna 13/10/05.
Tego dnia nie zapomnę chyba długo. O poranku nie ma co mówić za wiele, standardowy jak uniform pewnej takiej lalki. Ładna z niej była sztuka. Zaraz zaraz, gdzie ja ją spotkałem. A może tylko widziałem. No pewnie przecież ja nie mam szczęścia do kobiet. Przechodzą koło mnie obojętnie, patrzą spode łba i odchodzą. Czy ja coś w sobie mam, że żadna jeszcze do mnie tak trwale nie przylgnęła? No tak, pewnie to przez brak kasy. Słyszałem to i owo o innych, co to się dorobili tego swojego pierwszego miliona w tazurę i już otaczają się wianuszkiem lokalnych piękności. Czy im dobrze tego nie wiem, dowiem się jak spróbuję. Na razie w borońskiej telewizji reality show jakieś pokazują, jednego z tych nowobogackich przyjezdnych, co to myślą, że jak bogaci sa to już wszystko im wolno. W tyłkach się poprzewracało od nadmiaru kredytów, prosze ja panie i panów...
Ja tymczasem bujam się z paroma setkami. Kobiety chyba wietrzą pismo nosem, albo to przez te tanie dezodoranty, frajera czują na odległość. Ech, pociąć się można...
Procedurę wylotu z hangaru WFWK chyba mogę sobie darować. Nie ma przecież o czym pisac, te same szarobure ściany widujemy tutaj od zawsze. No może to zawsze takie długie nie jest, parę tazur raptem. Ale sens jest. No więc wziąłem tego swojego Błotniaka i hajda na otwartą przestrzeń. Co tu nam dziś ciekawego przyniosą. Wieści jakieś "som"? Przeglądam biuletyn i co? Ano nic znowu nic. Wczoraj patrzyłem i nic, dziś patrzę i nic. Pewnie jutro też będzie nic. Jak pomyślę nad tym, co to inni z tego sektora potrafią w biuletynach wyczytać to nadziwić się nie mogę skąd te biuletyny oni biorą. Ja myślałem, że to z centralnej sieci nadaje, ale musi to być coś innego. Może pirackie jakieś, a może ichnie sobie nawzajem nadają.
W każdym razie dzisiejsza tazura jakaś taka, hmm jak wczorajsza... Złapałem się na kolejnej skardze. Co ja dziś tak narzekam? Dwie ręce, nogi i głowa na korpusie wszystko zgrabnie siedzi, czego więcej chcieć od życia? Tak, racja, lepiej zajmę się sterami..
Wyleciałem z doku, a że wcześnie było jeszcze to sobie arię jakąś włączyłem, autopilota nastawiłem i błogo odpłynąłem w niebyt. Odsypiając wczorajsze przygody leciałem z Akeela do Montalaar. Tam przynajmniej chciałem dziś dolecieć. Nie pytajcie po co, bo sam do dziś nie wiem. Po prostu chciałem się pod sektor 666 zabrać i zobaczyć, może jakis zarobek się uda albo co, albo tylko popatrzeć się uda jak inni wojują.
Niestety nie doleciałem nawet do Light of Heart, bo w Aladna Hill jakieś licho mnie podkusiło, by zaczepić dwa lecące przez sektor xenońskie N-ki. Z rakiet miałem tylko 10 moskitów, a uzbrojenie standardowe. Mój Błotniak to wszak wersja L pełną gębą. Niedostatki w sile ognia postanowiłem nadrabiać miną, co tez się całkiem zgrabnie udało. Przez pierwszą chwilę pomyślałem sobie jaki to ze mnie chojrak i jak złapię parę wirusków to będzie się czym w Centrali pochwalić. Przeleciałem obok Xenonów nie dając po sobie poznać co knuję. Wsiadłem im na ogony i lecielismy tak przez parę mizur. Oceniałem szanse moje i ich i chyyba wyszło całkiem nieźle na moją korzyść. Wybrałem sobie jedną N-kę, bodaj lewą w szyku, przygotowałem się i przyspieszając nieco zaatakowałem z buta. Ogniste kule z mojego wypasionego akceleratora alfa dosięgły celu ... nie czyniąc mu szkody. Osłony spadły mu może ze 20 %. Przez głowę przemknęła mi myśl, że chyba te szanse źle musiałem obliczyć, bo według planu Xenon miał zginąć juz po pierwszej salwie. Zakląłem brzybko i ruszyłem do walki kołowej. Wszystko byłoby pięknie gdyby nie miotane przez nich rakiety. Gdyby nie one (a ciskali je raz po raz) to pewnie jednego choć bym ustrzelił. Niestety.
Szybko zdałem sobie sprawę, że walka kołowa nie ma sensu i te dranie zaczynają mnie pomału wykańczać. Przestraszyłem się. Daleko od bezpiecznej przystani nie mogłem liczyć na pomoc kolegów. Zaden statek WFWK nie dotrze na czas by mi pomóc, więc nie mam co nawet wzywać pomocy. Jeszcze się znowu ośmieszę, jak ostatnio.
Uznałem, że plan zawiódł i czas dać dyla. Zrobiłem zwrot przez sztag (a może przez rufę, sam nie wiem jak to nazwać) i dałem ciąg na maksimum. Różnica prędkości na szczęście była znaczna, więc szybko wyprzedziłem obu czepialskich, którzy niestety uparli się by mnie ścigać. Na gravidarze dość blisko od mojej pozycji znajdowała się samotna elektrownia:
http://img456.imageshack.us/my.php?image=fight22sy.jpg
i tam też skierowałem swój (i statku tyż) dziób. Skoro plan nie wypalił trzeba by się pozbyć niewygodnych świadków, pomyślałem...
Zgodnie z oczekiwaniami Xenoni przybyli pod elektrownię kilka mizur po mnie. Nie namyślając się wiele otworzyli ogień, parę strzałów trafiło w stację i moim oczom ukazał się wianuszek obrońców

Do walki z zagrożeniem ruszył ochotniczy zastęp Pogromców. Chłopcy dośc szybko rozprawili się z zagrożeniem:
http://img456.imageshack.us/my.php?image=fight11ge.jpg (na fotce jeden z wybawicieli), radośnie łapkami pomachali i ukryli się na powrót w stacji. Nawet nie musiałem ich prosić o pomoc. Widać sława wielkiego argońskiego bohatera dotarła i do Aladna

Postanowiłem tego dnia już nie szarżować, więc potulnie spod elektrowni prostą drogą poleciałem do Akeela's. Przed dokowaniem w Centrali WFWK odwiedziłem na krótko swoją małą fabryczkę, z niesmakiem konstatując ciągły brak kryształów. Produkcja stała, a ja wciąż miałem za caly majątek tylko kilka setek kredytów. Nie mając kompletnie pomysłu jak by tu interes rozwinąć powróciłem do Centrali. W doku nie było nikogo, wszystkie miejsca wolne, zaparkowałem więc zaraz przy wejściu. W śluzie i przejściach też nikt się nie kręcił, wszędzie cisza, baza jak wymarła. Postanowiłem zaszyć się u siebie i nieco odpocząć. Wszak jutro wielki dzień. Dzień w którym miałem zmienić wysłużonego już i domagajacego się remontu Błotniaka na jakiegoś transportowca. Marki jeszcze nie wybrałem więc z pomysłem trzeba się przespać. Ziewając zacząłem po cichu liczyć kosmiczne barany...