Code: Select all
Czerń. Głęboka Czarna Otchłań. Wszechogarniająca Ciemność. Bezświetlność. Nieprzenikniona Toń Niebytu. Ciekawe jak wiele jeszcze można znaleźć określeń na ogarniające mnie ciemności. Przez dwa miesiące wymyśliłem ich całkiem sporo. To moja jedyna rozrywka. Nie, oczywiście nie wymyślanie nazw dla miejsca, w którym się znalazłem, lecz samo rozmyślanie. Myślę też np. o tym czy człowiek cierpiący na klaustrofobię, odczuwa ją w zupełnych nieprzeniknionych ciemnościach. Nie mówię, a raczej nie myślę tu o warunkach przestrzennych, w których aktualnie się znajduję. Metalowe ściany celi 2 na 2 metry dosyć łatwo jest wyczuć pod palcami, a co za tym idzie, wyobrazić sobie tę zamkniętą przestrzeń. Ta sytuacja na mnie działa bardzo stresująco, a co dopiero na kogoś z klaustrofobią. Ale gdyby ściany zniknęły... Co wtedy? Gdyby człowiek ten nie mógł dosięgnąć żadnych ścian, choćby nawet były blisko, to czy w totalnych ciemnościach nadal odczuwałby klaustrofobię. Wreszcie czy klaustrofobię się odczuwa, czy też po prostu się ją ma. Czy uzależniona jest od tego tylko co człowiek widzi? Czy można ją oszukać?
Czy to są jałowe rozważania? Być może tak... Ale tylko myślenie mi pozostało w tej puszce, w której mnie zamknęli. Kim jestem? Skoro potrafię myśleć to chyba jestem człowiekiem, a jednak nazwali mnie śmieciem i jak traktuje się śmiecie, tak postępują ze mną. Złapali mnie jak włóczęgę, choć myślałem, że jestem u siebie w domu na Ziemi, i wiozą przez pół kosmosu, żeby przetworzyć w jakiejś cuchnącej kopalni Terrytu. Potrzebne im są tylko moje mięśnie, ścięgna, stawy, energia, którą posiadam, ale nie mój umysł i na pewno nie moje oczy. Zatem kim jestem? Dla nich nie jestem człowiekiem, lecz wołem roboczym; gorzej, jestem niewolnikiem, który może przetrzyma 6 miesięcy, a później przerobią mnie na papkę dla pozostałych. Przecież nie pozwolą, żeby coś się zmarnowało. Konglomerat nienawidzi marnotrawstwa. Jeżeli coś się da przetworzyć by posłużyło innym, to trzeba to przetworzyć. Nigdy mi się to nie podobało, dlatego chciałem pozostać z boku, nie patrzeć na to jak przetwarzają moją cywilizację, moją Ziemię, mój kraj, moje miasto, moją ulicę i mój dom w coś bezkształtnego i potwornego, w coś nieludzkiego, sztucznego. Mogą istnieć tylko trybiki i korba, która wszystkim kręci. Mogą istnieć tylko Pracownicy i elita Menadżerów korzystająca z wszelkich dostępnych dóbr. Cała reszta to piach, który powoduje zgrzyt, awarie, przestoje, marnotrawstwo czasu i energii. Ci, których ten system zakwalifikował jako piasek: chorzy, kalecy, starcy, włóczędzy, nędzarze, narkomani, pijacy, bezdomni, i cała reszta nie radzących sobie z rzeczywistością ludzi, z góry skazani są na Przetworzenie. Jak z piasku robi się szkło, tak Konglomerat liczy na to, że tych ludzi da się przetworzyć w coś pożytecznego, nawet gdyby na końcu miała to być tylko energia. Szczęśliwcy stają się Pracownikami Niskiego Szczebla, a większość z nich trafia do fabryk paliwa terrytowego, gdzie w potwornych warunkach wytwarzają paliwo do silników tachyonowych. Pozostali nie ludzie, ci najgorsi, kończą w kopalniach Terrytu na asteroidach rozsianych po Galaktyce. Mają szczęście gdy dożywają następnego miesiąca. Kim jestem, że wyznaczono mi taki los? Ja, więzień numer 4032/234/48/2097 jestem stalowym prętem, i sam włożyłem się między tryby Konglomeratu.
Zasnął. Nie ze zmęczenia lecz z nudy. Spał z otwartymi oczami. Nie musiał ich zamykać bo i tak nic nie widział w tej ciemności. Śnił o czasach dzieciństwa, kiedy jako mały chłopak z kolegami bawił się na swojej ulicy. Znowu zobaczył kolory, światło dnia. Poczuł zapach pieczonego chleba z pobliskiej piekarni. Usłyszał głos matki wzywający go na obiad. Te czasy nie wrócą. Przeminęły.
Obudził go nagły wstrząs i skowyt metalowych zaczepów cumowniczych. Dotarli na miejsce, nawet nie wiedział gdzie, gdzieś w kosmosie, ale na pewno nie było to przyjemne miejsce, nie było nawet znośne. Nie mogło takie być, gdyż najpewniej tu miał umrzeć, taki wyznaczono mu los. Drzwi do celi otworzyły się z jękiem, a do wnętrza wlało się pomarańczowe światło z korytarza. Mimo, że było słabe, to i tak oczy zapiekły go niemiłosiernie i przez chwile widział tylko mroczki. Elektromagnetyczne kajdanki zwarły się ponad jego głową utrzymując ręce i całe ciało w groteskowym geście błagalnym. Szyna prowadnicza uruchomiła się i poprowadziła go z celi, poprzez długi korytarz do wielkiej hali odpraw. Tam stojąc w długich kolejkach więźniowie prowadzeni byli do odprawy, tu też decydowano o ostatecznym losie skazańców. Każdy z więźniów miał bowiem tzw. przydział, który określał nie to do jakiej pracy jest przeznaczony, ale to czy w ogóle jest przydatny do jakiejś pracy. W zależności od zapotrzebowania Kierownicy wykorzystywali odpowiednią pulę bardziej lub mniej przydatnych do pracy, a reszta szła na przetworzenie do zakładu przetwarzania odpadów organicznych; jednym słowem przerabiano ich wraz z innymi odpadkami na paszę dla zwierząt domowych lub na tanie żarcie dla pospólstwa. On o tym wiedział, oni nie, choć wiadomo było, że przetworzenie oznaczało szybką śmierć. Jak szybką dowiadywali się tylko ci, którzy mieli najniższy przydział.
W tym tłumie ludzi nijakich mógł przyjrzeć się dokładniej twarzom tylko tych najbliższych mu w kolejce. Niewielu miało zawziętość i hardość wypisaną na twarzy. Po dwóch miesiącach w mrocznych klatkach i przy minimalnym wyżywieniu, ludzie ci nie mieli dość sił, by okazać swą wytrwałość lub dumę, nawet jeśli jeszcze się w nich tliły. A jednak próbowali iść o własnych siłach, choć nie musieli, elektromagnetyczna szyna zawlekła by ich na miejsce, najpierw do odprawy, a później wg przeznaczenia. To był ten wyraz buntu, którego u nich szukał, gdyż mówienie lub krzyczenie czegokolwiek oznaczało automatyczny spadek na dno rankingu przydziału. Popatrzcie, możemy iść to był ich niemy krzyk. A może tylko mu się wydawało... Może chciał to zobaczyć...
Przed nim szedł młody chłopak. Na oko miał 20 lat, ale ciężkie życie i pobyt w klatce mogły zrobić swoje i dodać mu wieku. Był niższy i bardzo chudy, wręcz niedożywiony. Z jego oczu wylewał się strach, a przerażenie przybrało swój grymas na twarzy. Kolejka przesuwała się powoli w stronę stanowiska odprawy, przy którym siedział dobrze wypasiony Kierownik i rozdzielał skazanym ich los. Chłopak stanął przed nim skulony, na ile pozwalały mu kajdanki , i czekał na wyrok. Kierownik spojrzał na ekran komputera i zakomunikował:
- rafineria! śluza C i chciał wcisnąć enter, gdy zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak.. Wcisnął przycisk interkomu umieszczonego przy komputerze i zapytał:
- Klaus, czy masz już u siebie numer 232 z przydziałem 46 ?
- chwila... tak, mam, zaraz startuje na TA-393 , mam zatrzymać?
- sprawdź go!
- ku*** Faith, to już dwudziesty dzisiaj, każ tym dupkom z microshitu to naprawić wreszcie... OK., u mnie się zgadza...
- OK. dzięki..
Kierownik wyłączył interkom, podniósł się z krzesła, sięgnął po czytnik i włożył go do ust chłopaka, gdzie, tak jak u każdego innego więźnia, w podniebieniu wszczepiony był mikrochip z danymi. Urządzenie wydało z siebie krótkie piknięcie, a na ekranie ukazały się informacje o chłopaku. Nazywał się Malcolm Fareman i miał 16 lat, jego przewinieniem była kradzież żywności, a przydział wynosił tylko 12.
- no cóż 338 Kierownik zwrócił się do Malcolma twoja wiara cię zawiodła, a obudziło się przeznaczenie zaśmiał się szyderczo, po czym dodał: - przetworzenie, śluza D i wcisnął enter
Wszelkie kolory, jakie jeszcze były na twarzy chłopaka zniknęły momentalnie, grymas przerażenia przeszedł w grymas bólu i rozpaczy. Nogi odmówiły posłuszeństwa, a elektromagnetyczne kajdanki pociągnęły Malcolma w stronę śluzy D. Ci, którzy tego dnia usłyszeli te same słowa, już nigdy nie mieli chodzić.
W końcu przyszła jego kolej by usłyszeć co go czeka, stanął więc przed tą grubą świnią Kierownikiem, którego znienawidził od pierwszego wejrzenia i czekał w milczeniu. Wystarczyło bowiem jedno słowo, by zobaczył, czy Malcolm trafił tam gdzie go wysłano, a tego wcale nie pragnął.
- rafineria! śluza C.
Posłusznie poszedł za kajdankami w stronę śluzy i czekającego tam promu. W sumie dobrze pomyślał rafineria, mogło być gorzej...
Prom czekał już tylko na niego. Strażnik z neuropejczem w ręku nakazał mu zająć miejsce. Gdy tylko usiadł EM-kajdanki przywarły do metalowej poręczy biegnącej wzdłuż osi promu. Śluza zamknęła się, luk promu także, a zaczepy cum puściły. Prom, wraz z setką więźniów, odbił od stacji rozdzielczej umieszczonej na sporym asteroidzie i pomknął w kierunku jeszcze większego i bardziej rozbudowanego obiektu w przestrzeni, jakim była rafineria paliwa terrytowego. To miejsce miało stać się na kilka miesięcy ich domem, obozem pracy i ostatnim przystankiem. Kilka miesięcy... Tyle właśnie życia im zostało...